środa, 19 listopada 2014

Okay? Okay.

   Wiele się ostatnio mówi o filmie "Gwiazd naszych wina". A jak o filmie to przy okazji o książce Johna Greena, na podstawie której powstał. Dziesiątki zdjęć na Instagram'ie #książki, wysokie miejsca w Top20 w Empiku, podawana z ręki do ręki. W końcu i ja się skusiłam na przeczytanie dzieła tego amerykańskiego pisarza. Wrażenia? Spodobała mi się, ale nie zachwyciła aż tak, żeby stała się moją ulubioną, chociaż każdemu ją polecam.
   W zeszły piątek obejrzałam ekranizację powieści. Stało się to przypadkiem, bo szukałyśmy czegoś do obejrzenia z moją współlokatorką z akademika, zajrzałam na Listę filmów do obejrzenia
i trafiłam na "Gwiazd...". Po samym trailerze Paulina stwierdziła, że zdecydowanie TAK, oglądamy go.
   W życiu obejrzałam mnóstwo filmów. Mam 4 ulubione ("Dirty Dancing", "Uwierz w Ducha", "Ostatnia Piosenka" i "Bezpieczna Przystań"), a tylko na 4 ze wszystkich obejrzanych płakałam ("Uwierz w Ducha", "Zielona Mila", "Kamienie na Szaniec", "Nad Życie"). I tak oto wczorajszego wieczoru film "Gwiazd naszych wina" dołączył do obu "kategorii". Stał się moim ulubionym i zarazem jednym z garstki filmów, na których płakałam.
   Nie chcę opowiadać fabuły, bo jestem początkującym "recenzentem" i mogę zepsuć. Kopiować nie będę, bo to żadna sztuka. Poniżej jest link do trailera, który myślę, że sprawi, że będziecie chcieli go obejrzeć.

Opowiem Wam jedynie, co mi się tak podobało w tym filmie. (Jeśli nie chcecie wiedzieć jak się film skończył, najpierw go obejrzyjcie, a potem wróćcie do postu).

Niebanalna historia.
Zauważyliście, że większość filmów opiera się obecnie na "on jest cudowny, piękny i popularny, ona odwrotnie, ale on ją wybiera i jest wielki happy end"? Albo odwrotnie, ona jest jest piękna, on ofermą itd. ... To już się staje nudne. Bajki były fajne, ale w czasach, gdy byliśmy mali. "Gwiazd naszych wina" to nie jest komercyjna komedia romantyczna. Chociaż szczerze mówiąc taka nazwa gatunku przyszła mi na myśl, gdy oglądałam ten film. Ale o tym później. W każdym razie dążę do tego, że historia jest zupełnie świeża, niespotykana w dzisiejszej kinematografii.

Doskonały scenariusz.
Dialogi są fantastyczne, żarty naprawdę śmieszne i co najlepsze płaczemy ze wzruszenia i w jednej chwili śmiejemy się z rozbawienia. Mało jest takich filmów, które w tak umiejętny sposób grają na naszych uczuciach.

Nie umiem określić gatunku.
Na Filmweb'ie piszą dramat, romans. Mi na myśl przychodzi "komedia romantyczna", ale mówiąc to kojarzą mi się te banalne filmy, których dzisiaj na pęczki. I co drugi to komedia romantyczna. Ale kurczę, film jest zabawny, romantyczny, ale i dramatyczny. Mogę go nazwać "komedią romantyczno-dramatyczną"? No, to nazywam.

Inny punkt widzenia na chorobę.
Co prawda nie miałam nigdy styczności z osobą chorą na raka, ale nie kojarzy mi się ona z kimś radosnym, pełnym życia. Może przez programy na ten temat, przez częste zwroty "umarł na raka", przez widziane osoby w filmach. Jeśli chodzi o "Gwiazd..." pokazuje chorych nastolatków, którzy mimo braku nogi, oczu czy sprawnych płuc potrafią się śmiać, bawić, cieszyć, żyć. Z humorem podchodzą do swojej sytuacji, choć wiadomo, że jest im ciężko i mają chwile słabości. Ale radzą sobie.

Piosenka do filmu.
Tak jak i film jest wyjątkowa. Radosna, melodyjna, wpadająca w ucho. Nie jest to kolejna ballada, w sentymentalny sposób pokazująca fragmenty filmu. Sama piosenka zachęca do obejrzenia. Do tego artystka, która właśnie wydaje drugi album, a ja o niej nigdy nie słyszałam, a Wy? Nie wzięli kogoś popularnego, choć drugą piosenkę do filmu nagrał Ed Sheeran, która jest wolniejsza, jest piękna, ale fajnie, że jest tą "drugą".




Nowi aktorzy.
Gdyby twórcy wybrali jakiś znanych aktorów film by dużo stracił. Chociaż nie była to ich pierwsza rola to dla mnie są nowi ;). Odebrałam ich jako zwyczajnych nastolatków, przeciętnie wyglądających i naturalnie się zachowujących. Bo tak mi się przypomniało, na pewno wiele dziewczyn płakało na "Kamieniach na Szaniec". To, co robiono Rudemu było okropne, ale pomyślmy, płakałyśmy, bo robiono krzywdę niewinnemu chłopcu czy przystojnemu bohaterowi? Nie chcę mówić tu za nikogo, ale wydaje mi się, że mi było najbardziej szkoda tego, co zrobili z tym przystojniakiem. I to wywołało u mnie łzy. A tu? Gus jako mężczyzna mi się nie spodobał. Ale płakałam za nim rzewnymi łzami i nie chciałam, żeby umierał.

Nie pozwala pozostać obojętnym.
Do tej pory co chwila myślę o tym filmie, zaraz po seansie nie byłam w stanie obejrzeć kolejnego. Zepsuło by to efekt i uczucia jakie mną targały. To niesamowite i chciałabym więcej takich filmów, bo od długiego czasu żaden film nie wzbudził we mnie takich emocji. Paulina nazwała "głupimi babami", bo obie ryczałyśmy. Nie uważam tak. To komplement dla tego filmu, że wyciska łzy, sprawia, że wybuchamy głośnym śmiechem na niektóre teksty i przez dwie godziny nie myślimy o niczym innym tylko o tym, co się dzieje na ekranie.

Zakończenie...
... pozostało otwarte. Hazel nie postanowiła zmienić swego życia z dnia na dzień, nie wyjechała z miasta, nie poznała kogoś innego. Po prostu się uśmiechnęła do ekranu i szepnęła "Okay" po skończeniu czytania listu Gus'a. Daje do myślenia? Daje. Ale nie odczułam niedosytu, nie brakowało mi choćby jeszcze jednej sceny.


Obiektywnie starałam się poszukać jakiś wad, mankamentów, które uczynią ten film nie takim idealnym. Ale nie umiem. Szczerze, nie potrafię. Na Filmwebie dałam 10. 

2 komentarze: