wtorek, 27 października 2015

To chyba koniec...

Wiele się u mnie pozmieniało. Sandrulinka przestaje mieć dla mnie sens. Mam sporo obowiązków na studiach i poza nimi - tworzę duże opowiadanie o studentach w Lublinie, piszę do dwóch gazet studenckich i chcę też mieć czas dla znajomych. Blog personalny już mnie nie bawi...

Wszystkich zainteresowanych zapraszam na mojego bloga "Mieszkać w Mieście Inspiracji". To tam mnie teraz znajdziecie. Poza tym na bieżąco piszę na portalu "Coś Nowego". Nie zrezygnuję z pisania na pewno, ale ten blog już nie daje mi takiej radości jak kiedyś.


Jeśli jest ktoś, kto tu zaglądał, niech wpada na zainspirowani-lublinem.blogspot.com
Buziaki :* :*

sobota, 5 września 2015

Ulubieńcy sierpnia

Jak już wcześniej pisałam, podpatrzyłam to na innych blogach. Dziewczyny kupują nowe kosmetyki i potem pod hasłem "Ulubieńcy miesiąca" oceniają je. Postanowiłam spróbować, nie wiem, co z tego będzie ;)

Peeling myjący Natura o zapachu kiwi
Na zdjęciu jest pusta butelka, jak widać. :D Peeling jest świetny! Co prawda to mój pierwszy kosmetyk tego typu, ale jestem bardzo zadowolona. Zapach wybrałam z tego względu, że nigdy takiego nie miałam. Dzisiaj kupiłam sobie o zapachu gruszki, ciekawe czy mi się nie znudzi. Plusem jest też to, że peeling jest myjący i śmiało można zastąpić nim mydło czy żel, ale używa się go 2-3 razy w tygodniu. Kosztuje 3,99 w Biedronce, a starcza na około półtora miesiąca.
Perfumy L'OR DE SAY No.1
Nie chcę zapeszać, ale chyba znalazłam swój zapach! Każdy powinien mieć swoje perfumy, których się trzyma - gdzieś tak przeczytałam. :D Nie oszukujmy się, zapach może być znakiem rozpoznawczym człowieka. Te kupiłam w Orsay'u. L'OR DE SAY No.1 to "figlarne połączenie owoców i lekkości z nutą paczuli, wanilii i piżma" (opis ze strony sklepu). Są trwałe, pięknie pachną, tylko trochę za dużo leci przy pryskaniu. Ale jak na razie je uwielbiam! Cena regularna to 59.99 ( z tego co pamiętam), ale ja kupiłam za dychę, bo ciocia akurat kupowała spodnie i wydaje mi się, że jeżeli się zrobi zakupy za ileś tam złotych, to perfumy są tańsze.

Pomadka BeBeauty
Piękna, matowa pomadka o trwałym kolorze (niestety nie jestem w stanie napisać jakim). Kupiłam ją w Biedronce, szczerze mówiąc nie pamiętam za ile, ale na pewno za mniej niż 8 zł.

Masło do ciała Perfecta o zapachu Piña colady
Cudowne masło do ciała o nieziemskim zapachu Piña colady. Używam je około dwóch tygodni, szybko się wchłania, nie zostawia tłustych plam i długo pachnie. Na opakowaniu jest napisane, że jest antycellulitowy, osobiście temu nie ufam, jak z resztą innym kosmetykom tego typu. Masło kupiłam w Netto za 14.99, ale dostępne jest w każdej drogerii i nie raz w supermarketach w promocyjnych cenach.

Pierwszy wpis o kosmetykach zaliczony :) Jak Wam się podobał? Może ktoś już używał któryś z powyższych kosmetyków i chce się podzielić opinią? Albo macie sugestie co jeszcze powinnam o nich pisać? Czekam na komentarze! :)

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

5 wspaniałych: Teledyski

Teledyski otaczają nas wszędzie. Jest coraz więcej stacji muzycznych, wideoklipy można oglądać 24h na dobę. Zazwyczaj jest tak, że twórczość jakiegoś artysty znamy tylko z teledysków, nie przesłuchujemy całych płyt (co jest błędem, ale o tym kiedy indziej).
Współcześnie utarł się schemat półnagich tyłków na plaży, bądź przy basenie, tzw. slow motion, albo wożenie się wypasioną furą w towarzystwie długonogiej laski. To mnie najbardziej wkurza, dlatego o tym napisałam. Wybrałam swoich pięć ulubieńców, które według mnie coś sobą reprezentują, a swój wybór oczywiście uzasadnię. Nie wybieram ich na podstawie większej bądź mniejszej sympatii do wykonawców utworów, bo nie o to chodzi. Nie znajdziecie tu np. 5SOS, bo ich teledyski mnie tak nie zachwycają, a przecież ich muzykę kocham. Chodzi o przekaz. O to, co widzę, a nie słyszę.

1. Taylor Swift - Style


Ta piosenka na pewno nie raz się jeszcze ukaże w moich "topkach". Dla mnie to jest mistrzostwo świata! Teledysk jest subtelny, opowiada piękną historię, ma fantastyczne efekty specjalne i pięknych aktorów. ;) Tay jest w nim taka naturalna, nie ma zbędnych ozdób, przesadzonych fryzur czy czegokolwiek innego. Bajka ^^

2. Miley Cyrus - When I Look At You


Poza tym, że sam film jest z jednym z moich ulubionych, piosenka jest cudowna, a teledysk zawiera sceny z filmu, jak i specjalnie dograne materiały z udziałem obu głównych aktorów. I to mi się bardzo podoba! Żadnych kombinacji, tworzenia nowych historii itp. A Miley? Jeszcze taka normalna, naturalna, urocza wręcz.

3. One Direction - Little Things


Nie dość, że najpiękniejsza ich piosenka, to jeszcze ten teledysk! Może to nic wielkiego - grupka chłopaków siedzi w studiu i śpiewają, banał. Ale ten czarno-biały efekt, uśmiechy chłopaków, te iskierki w oczach... Od razu mówię, kto, kto ich nie uwielbia, tylko toleruje, nie zrozumie tego. ;) I to nie jest nic złego. Ja natomiast uwielbiam wpatrywać się w ich oczy, bo tylko tu mam taką możliwość. :)

4. The Wanted - Chasing The Sun


Jeśli dobrze pamiętam, od tego teledysku zaczęłam ich słuchać. Zaciekawił mnie, bo jest klimatyczny, mroczny, tajemniczy. Jak najbardziej pasuje do piosenki! I chłopaki nie są wystylizowani z przesadą, tylko na luzie, normalnie.

5. Martin Garrix - Forbidden Voices


Raz, że uwielbiam Garrixa, a ten teledysk pokazuje go prawdziwego, nie jakąś rolę tylko urywki z koncertów, z podróży itp. Również jest taki naturalny, nie wyreżyserowany.

Jak Wam się podoba moja piątka? Zgadzacie się z moim wyborem? A może wybierzcie (i koniecznie się podzielcie ze mną!) swoją "topką" ulubionych teledysków. Chętnie poznam jakieś inne ciekawe pomysły. ;) Piszcie w komentarzach, a tymczasem ja pójdę spać. ;)

Dobranoc! :*

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

5 wspaniałych: Wakacyjne piosenki

Bardzo Was zaniedbałam! Przepraszam za to. Męcząca praca, przez którą wieczorem nie miałam siły na nic powinna być dobrym wytłumaczeniem. Skończyło to się tak, że wróciłam dwa tygodnie wcześniej do domu. Dam Wam radę na przyszłość: jeżeli wybieracie się do pracy do innego miasta, znajdźcie osobę, która pracowała tam wcześniej. W dobie telefonów komórkowych i internetu nie jest to trudne, a jeżeli szef nie ma nic do ukrycia, to ułatwi Wam kontakt. Naprawdę lepiej wiedzieć wcześniej, co Was może czekać.
Jednak pobyt w Szklarskiej Porębie wspominam bardzo dobrze. Przede wszystkim poznałam wspaniałych ludzi, z którymi cały czas będę miała kontakt. Poza tym zwiedziłam piękne miejsca, odkryłam nowe pasjonujące zajęcie - chodzenie po górach. Zdobyłam dwa szczyty! (O tym drugim napiszę na dniach, bo Irenka zasługuje, żeby o niej jeszcze wspomnieć :) ). Zaczęłam ćwiczyć i schudłam 5 kg. Bardzo polubiłam góry i myślę, że nie raz jeszcze wrócę do Szklarskiej.

A teraz nowy cykl, który ostatnio mi wpadł do głowy: 5 wspaniałych. Zacznę od piosenek wakacyjnych, mam w planach jeszcze książki, teledyski, piosenki, aktorów, filmy, wszystko! :D Chcę jeszcze wprowadzić "Ulubieńców miesiąca", których podpatrzyłam na innych blogach. A chodzi o kosmetyki.
W przygotowaniu mam listę 50 rzeczy, które kocham. To tyle planów na najbliższy czas. ;) Chcę, żebyście wiedzieli, że pamiętam o blogu i wiem, że powinnam częściej pisać, ale nie zawsze mam kiedy, bo jak już chcę napisać, to ma to być porządnie, a nie "na odwal się".
Dobrze, przechodzę do tematu.

Minęła dopiero/już połowa moich wakacji, stąd pomyślałam o wakacyjnych piosenkach z przeszłości. Tegoroczne będą w październiku ;)

1. One Direction - Best song ever
Po pierwsze: to były moje pierwsze wakacje z ulubionym zespołem. Zaczęłam ich słuchać w marcu 2013 roku. Zaczęło się od "One way or another (teenage kicks). A w wakacje było "Best song ever". Niezmiennie moja ulubiona piosenka zespołu, od ponad roku mój dzwonek w telefonie.
Po drugie: Byłam wtedy na wakacjach w Owczarkach i Kwidzynie i były moje najlepsze wakacje w życiu. Na teledysk czekałam niecierpliwie, a gdy już się pojawił, oglądałam go w środku nocy, pod kołdrą i ze słuchawkami, żeby nie obudzić dziadka. :D Potem wypatrywałam go każdego dnia w telewizji z moją siostrą Angeliką. Oglądałyśmy bez przerwy Eskę.tv i było tylko: "Kiedy będzie <<Best song ever>>?!". Gdy już było - telewizor na pełen regulator i taniec. :D
Do tej pory z Angeliką wspominamy tą piosenkę z sentymentem. Dlatego jest to numer 1. Ever!

2. Remady & Manu-L - Holidays
Absolutny hit moich zeszłorocznych wakacji, które trwały aż 5 miesięcy! :D Fakt, przez większość czasu pracowałam, ale wolałam to, niż mękę na sprawdzianach (to było wtedy :P).

3. Video - Idę na plażę
Jak jeździłam z rodziną nad morze obowiązkowo musiałam mieć tą piosenkę na dzwonek! Teraz, gdy jej słucham, przypominają mi się te wakacje i do końca życia, będę z tą piosenką na ustach wchodzić na piasek.
4. The Pussycat Dolls feat. A.R. Rahman - Jai Ho
To wspomnienie jeszcze wcześniejsze. Również czekałam na nią w telewizji, wtedy już sama. Czekałam i uczyłam się układu tanecznego. Za każdym razem czegoś nowego, aż w końcu go opanowałam! Co prawda już nie bardzo pamiętam, ale gdybym trochę poćwiczyła... Kto wie? ;)

5. Hannah Montana - Hoedown Throwdown
Tak, do pewnego momentu moim najważniejszym postanowieniem na wakacje było nauczenie się jakiegoś układu tanecznego. ;) Tak, lubiłam i nadal lubię film o Hance. Serialu nie oglądałam, nie miałam ani jednej rzeczy z rozhahaną blondynką, ale ten film ma w sobie naprawdę potencjał.
Nie pamiętam, w którym roku ta piosenka była "na tapecie", ale do tej pory wspominam ją z uśmiechem. I moje próby nauczenia się tak pozornie łatwego układu. ;)

Na dzisiaj to tyle. W następnym "odcinku": 5 najlepszych filmów. :) 
Pa :*

czwartek, 23 lipca 2015

Pocztówki

Mój tata miał ich całe pudełko. Teraz ja chcę zebrać swoją kolekcję. Wysyłane z różnych miejsc od znajomych wywołują uśmiech na twarzy i pokazują, że ktoś pamięta :) Ja w te wakacje wysłałam ich już 20, a jeszcze parę mam do wysłania! Jeżeli ktoś by się chciał wymienić pocztówkami to śmiało można do mnie pisać, ja bardzo chętnie :D Mogłabym się zarejestrować na postcrossing.com, ale jakoś wolałabym, żebym wiedziała od kogo mam te kartki :P

Wysyłajcie znajomym kartki. To naprawdę miłe uczucie znaleźć taki skarb w skrzynce i przeczytać kilka miłych słów :) To lepsze niż sms, pozdrowienia na tablicy na fejsie czy nawet mms. Uwierzcie ;)



P.S. To jest 50-ty wpis na tym blogu :D Dobranoc ^^

poniedziałek, 20 lipca 2015

Granice stawiamy sobie sami

Nie pisałam dwa tygodnie, bo i nie miałam co i trochę też kiedy. Po Wodospadzie Kamieńczyka poszłam nad Wodospad Szklarki, ale nie dotarłam, bo trzeba było wejść do Narodowego Parku Karkonoskiego, a ja nie wzięłam portfela (geniusz). Dlatego zostałam nad strumieniem i czytałam książkę ;)

Dzisiaj natomiast wybrałam się w góry. Dawno nie szłam gdzieś daleko, przez pracę, bo rano nie ma jak, a jak kończę ok. 20.30, no to co najwyżej mogę się przejść wkoło osiedla.

Wiecie, myślę, że chodząc po górach może sobie człowiek wiele rzeczy uświadomić. Przecież wspinaczka na górski szczyt jest jak droga do wyznaczonych sobie celów. Droga jest pod górę cały czas, ale czasem jest bardziej stromo, czasem mniej, zdarzają się odcinki po prostej i wyłożone kamieniami, którymi nie da się przejść tak łatwo i przyjemnie. Możemy iść sami, ale przyda nam się ktoś, kto zna drogę i nas oprowadzi. Ja spotkałam Irenkę i Janka - mamę i synka, którzy są ze Szklarskiej i tak jak ja poszli złą drogą (już nie w przenośni ;)) i poszliśmy dalej razem.

Jest ciężko, czasem się nie chce. Ale myśli się o tym szczycie, o celu, który jest coraz bliżej.

Nie planowałam się zapuszczać na Szrenicę. Moim celem był Łabski Szczyt. Gdybym była sama pewnie był zjadła w schronisku i zeszła tą samą drogą. Jednak z pomocą moich nowych znajomych zaszłam jeszcze dalej. I czyż nie jest tak w życiu? Gdy mamy osobę, która nas wspiera, możemy zajść dalej, niż nam się wydaje. Bo granice stawiamy sobie sami

I potem ta satysfakcja. Osiągnęłam to, co chciałam, a nawet więcej. Zobaczyłam widoki, których żadne zdjęcia nie oddadzą, chociaż próbowałam ;)

Do mojej listy postanowień życiowych dodaję zdobyć 5 szczytów górskich. No, jeden już zaliczyłam ;) Dodatkowo zobaczyć wschód i zachód słońca ze szczytu. 

Teraz po naprawdę ciężkim dniu (ok. 6 godzin "w trasie", z czego pewnie koło 4 pod górę) idę spać ;) Obejrzyjcie jeszcze moje zdjęcia i dobrej nocy :*

Kukułcze Skały

Widok spod Schroniska pod Łabskim Szczytem
Schronisko na Szrenicy
Widok ze Szrenicy (i Janek :))

czwartek, 2 lipca 2015

Wodospad Kamieńczyka

Najwyższy wodospad w polskich Karkonoszach. Próg wodospadu znajduje się na wysokości 843 m n.p.m. Wodospad spada trójstopniową kaskadą o wysokości 27 m do przepięknego Wąwozu Kamieńczyka.
Urok i baśniowy klimat wąwozu Kamieńczyka docenił Andrew Adamson reżyser brytyjskiej produkcji „Opowieści z Narnii: Książę Kaspian”. *
To oficjalna wersja. Nieoficjalna jest taka, że jestem bardzo szczęśliwa, że zdecydowałam się zobaczyć to na własne oczy, bo naprawdę warto. Na początku szłam na oślep. Niby miałam mapę, ale nie najlepiej sobie z nią radzę (a przynajmniej tak myślałam), więc postanowiłam po prostu iść przed siebie. Cóż, w najgorszym wypadku bym się zgubiła, a i tak wróciłabym stamtąd, skąd przyszłam. W każdym razie szłam sobie malowniczą drogą w środku lasu, robiłam zdjęcia, po drodze natknęłam się na drogowskaz i ostatecznie dotarłam do wodospadu. Widok niesamowity. I ta satysfakcja... Droga nie była taka prościutka, ale też przesadnie trudna. Gorsze było to, że nie było z kim dzielić tej drogi. Ale to inna sprawa ;)
Zachęcam do obejrzenia zdjęć poniżej :)















Kończę dzień pełen wycieczek (bo oprócz gór pochodziłam jeszcze po pobliskim lesie i po mieście) i idę spać z uśmiechem na ustach :)
Dobranoc :*



* źródło: http://www.szklarskaporeba.pl/o-szklarskiej-porebie/atrakcje-i-zabytki/196-wodospad-kamienczyka.html 

poniedziałek, 29 czerwca 2015

"Kwiaty na poddaszu"

Kwiaty na poddaszu
Virginia C. Andrews

Książkę dała mi ciocia. Chyba w listopadzie. Leżała u mnie na półce i czekała, aż w końcu raczę ją przeczytać. Doczekała się jak wracałam z Lublina do domu w czerwcu. No cóż, lepiej późno niż później ;) W każdym razie tak mnie zafascynowała, że prawie całą drogę z domu do Szklarskiej Poręby ją przeczytałam, a następnego dnia (tudzież dzisiaj) pognałam do tutejszej biblioteki, żeby wypożyczyć kolejną część. Mama mnie shejtowała, że pierwsze co, muszę lecieć do biblioteki, ale uwierzcie mi, nie usiedziałabym w miejscu, gdybym tego nie zrobiła :P
Jeśli chodzi o książkę, to opowiada o rodzinie Dollangangerów. Po tragicznej śmierci ojca czwórka rodzeństwa (Chris, Cathy, Cory i Carrie) wyjeżdża wraz z matką do jej rodziców. Mają duży dom i mnóstwo pieniędzy, niestety lata temu wyklęli córkę ze względu na jej związek ze swym wujem. Teraz musi odpokutować swoje winy, ale przez ten czas dzieci muszą być uwięzione w najdalszej części domu.
Mieli spędzić tam noc, góra kilka, spędzili dużo więcej. Nie chcę Wam zdradzać za dużo, bo to trzeba przeczytać. Okrucieństwo rodzonej matki przeraża, poglądy dziadków również, a to co się dzieje z dziećmi... Dla jednych to, co się wydarzy między Chrisem a Cathy może być kontrowersyjne, wręcz obrzydliwe. Ja uważam, że autorka świetnie opisała to, co się dzieje z psychiką dorastających dzieci, które mają swoje potrzeby, a wokół tylko siebie nawzajem. Książka nie pozostawia obojętnym i wymaga zajęcia jakiegoś stanowiska. Ja nie krytykuję. Ja rozumiem, że różnie może się dziać, tym bardziej po takich przejściach.
Jeżeli poszukujecie dobrej książki na wolny czas w pociągu, na ławkę przed dom czy ciepły, wakacyjny wieczór - polecam. Polecam zawsze i wszędzie.
Jeśli ktoś czytał - czekam na opinie.
Na dziś to tyle, ja teraz udam się obejrzeć ekranizację powieści ;) Widziałam mało pochlebne opinie, ale wiadomo, że trzeba sobie wyrobić własne zdanie :)
Dobrej nocy :*

wtorek, 23 czerwca 2015

22 czerwca - Najdłuższy dzień roku

Na liście rzeczy do zrobienia mam pozycję Nie spać od świtu do zmierzchu w najdłuższy dzień w rok. Udało mi się to zrobić za pierwszym zamachem, już w tym roku :) Śmieszne, że w kalendarzu, który znalazłam w necie najdłuższym dniem był 21 czerwca, a różnił się o całą minutę od 22 :P Dlatego ja się zbuntowałam :D
Pomyślałam o moich czytelnikach i mam dowody mojego niespania w postaci zdjęć :)

Monitoring kampusowy :D
Zdjęcie zrobione przez Paolcię, bo ja byłam "w trasie" :D
Jutro wracam do domu. Smutno mi, bo musiałam się pożegnać z moimi kochanymi dziewczynkami i z chłopakami :( I jutro też pożegnania... Nic fajnego :(
Ale 3 miesiące zleci szybko :)
Do następnego :*

sobota, 20 czerwca 2015

Where I belong

Szok! Prawie miesiąc nie pisałam! Nie wiem, gdzie ten czas uciekł... Tych, którzy czekali na wpis bardzo przepraszam (szczególnie tego kogoś, kto się upomniał o wpis w bardzo miły sposób :) ). Sesja, zaliczenia, pożegnania, wolne dni... Wiem, że to marne wytłumaczenie, ale postarajcie się mnie zrozumieć.

Już za parę dni kończę pierwszy rok studiów. Gdzie ten rok się podział? Zleciało, nie wiem kiedy. Jednak nie przeraża mnie to, bo to nie był stracony czas. Poznałam fantastycznych ludzi, odnalazłam swoje miejsce na ziemi i czuję się tu naprawdę dobrze. Wiele ludzi stąd uważa to samo co ja. Więc nie jestem fenomenem w tej sprawie. Ostatnio doszłam do wniosku, że jedną z najważniejszych potrzeb człowieka to potrzeba przynależności. Ja dopiero tu ją zaspokoiłam. Dopiero tutaj ludzie potrafią mi powiedzieć, że cieszą się, że mnie poznali, że jestem super i wgl. To miłe, gdy ktoś docenia samą Twoją obecność.
I tak sobie pomyślałam... Ten wpis jedni mogą odebrać jako ckliwy, albo przesadzony. Dla mnie on jest szczery, słowa piszę prosto z serduszka.

Dziękuję, Wam, kochani, że Was mam.

Dziękuję Pauli, za wszystko. Dziękuję Bogu, że trafiłam na Ciebie w pokoju i jako pierwsza Cię poznałam. ;*

Dziękuję reszcie 1004, czyli Ani, Karoli i Angeli za wspaniały rok, za śmiechy, za obejrzane odcinki "Na dobre i na złe", wszystkie urodziny i wspólne hejty. :D :*
Dziękuję moim Najlepszym Edytorkom za wspólne imprezy, koncerty, obiady, rozmowy i za sprawdzanie moich tekstów :D

Dziękuję Ewci. Za to, że jest :* Że dostrzega we mnie trochę więcej niż ja sama, że potrafi mnie pocieszyć, rozbawić, dowartościować. Za jej spontaniczne reakcje, gdziekolwiek jest. :D Za to jak mnie przytula i buziakuje

Pozostałym dziewczynom z 1006 z pokoju Ewci. Za to, że nigdy nie wychodzę od Was smutna, niepocieszona, nieszczęśliwa. Za to, jak mnie przytulacie, mówicie, że się cieszycie, że mnie poznałyście. Ja też się bardzo cieszę, że dostałam taki dar w Waszej postaci

Dziękuję Łukaszowi za to, że jest takim świetnym kumplem, za jego cytat wszechczasów (nie napiszę go, bo jest on tylko dla wtajemniczonych, ale ci, co mają wiedzieć, wiedzą o co chodzi :D), za wszystko po prostu :3

Dziękuję Paulinie za nasze "odkrywanie śmieciowego jedzenia" :D Samo zdrowie :D Seans "Igrzysk Śmierci" i rozmowy na (nie)poważne tematy :3

Wszystkim razem i każdemu z osobna dziękuję. Również tym, których nie wymieniłam.
 
Uwielbiam Was

poniedziałek, 25 maja 2015

"Słodkie życie w Paryżu"

Słodkie życie w Paryżu. Smaki francuskiej kuchni i smaczki paryskiego życia
David Lebovitz
   Paryż kręcił mnie od małego. Zobaczyć Wieżę Eiffla jest na szczycie moich marzeń, odkąd pamiętam. Ciekawe jest to, że nie wiem, skąd u mnie takie upodobanie, bo nikt z mojej rodziny nie chciał jechać do Francji (bynajmniej o tym nie myślał).
   Czytałam chyba ze trzy książki z Paryżem w tytule, ale ta na pewno była najlepsza! Autorem jest amerykański kucharz i cukiernik, który postanawia przeprowadzić się do Paryża i opowiada swoje wrażenia. Książka to istny przewodnik po życiu w Mieście Miłości. Kuchnia, adresy sklepów, wiele porad dla kucharzy co gdzie znaleźć. Rozdział o polityce, maniery Francuzów, ich życie codzienne, dużo wspomnień i wiele przepisów - to wszystko znajdziecie w "Słodkich życiu...".
   Czyta się lekko, autor często ironizuje, wplata francuskie słowa i zwroty. Opowiada o Paryżu przez pryzmat własnych doświadczeń, więc można to uznać za trochę mało obiektywne. Chociaż z drugiej strony mówi jak jest; rodowity Francuz pewnie by bronił swoich rodaków.
   Jeśli ktoś szuka opisów paryskich zabytków, nie znajdzie tu żadnego. Jeśli już to sklepu z czekoladkami albo domu towarowego. Lebovitz nigdy nie wjechał na Wieżę Eiffla, więc nie powzdychacie nad opisem widoków z jej szczytu. Autor nie skupia się na mieście jako takim, lecz na jego mieszkańcach. Uważam, że to dobrze, bo do opisu Luwru jest przewodnik, a z niego nie dowiem się, że Francuzi wpychają się w kolejki, złoszczą się na pytanie o zawód i ubierają się "wyjściowo", nawet idąc ze śmieciami. Polecam każdemu, kto chciałby się w przyszłości wybrać do Paryża, a już tym bardziej, gdy chce tam zamieszkać.


"Życie w Paryżu nie zawsze jest usłane różami. (...), niezależnie od miejsca, w którym
spróbujecie zapuścić korzenie, czekają was wzloty i upadki."





sobota, 16 maja 2015

"Dopóki nie powiem do widzenia"

Dopóki nie powiem do widzenia
Susan Spencer-Wendel, Brett Witter 

   "Niezwykle optymistyczna i podnosząca na duchu książka" - przeczytałam na okładce książki. Do jakieś jej połowy byłam trochę zawiedziona. Jednak, gdy zmieniłam nastawienie, książka nabrała dla mnie formy, jaką ją stworzono. Dodała wiary w ludzi, napełniła optymizmem. A dlaczego?
   "Dopóki nie powiem do widzenia" to autobiografia amerykańskiej dziennikarki, która zmaga się z rzadko spotykaną chorobą - ALS, czyli stwardnienie zanikowe boczne. Powoduje zanik mięśni i z czasem całkowicie obezwładnia. Ale nie o tym jest książka. To nie jest poradnik jak walczyć z chorobą, jak się z nią żyje czy jak jej zapobiegać. Autorka opowiedziała swoje wewnętrzne zmagania i ostatni rok życia. Nie był to ostatni, ale na tyle się nastawiła. Zmarła dopiero po trzech latach od wykrycia choroby. Kobieta nie zgadza się na leczenie, zamiast tego wyrusza w podróże, o których marzyła, odkrywa swoje korzenie, stara się uszczęśliwiać innych i przede wszystkim - żyje pełnią życia. W jej myślach nie ma miejsca na użalanie się nad sobą. Tylko przez chwilę była załamana, ale miała zbyt wiele spraw do załatwienia, by trwało to zbyt długo.
   Urzekła mnie pomoc niesiona jej przez innych ludzi. Nikt jej nie zostawił w potrzebie, bynajmniej nic o tym nie pisze. Przyjaciele Susan byli w gotowości w każdej chwili. A jej mąż? Opiekował się nią przez cały czas, pomagał we wszystkim, w czym trzeba było, bo w miarę rozwoju choroby, kobieta mogła robić coraz mniej.
   I wreszcie dążenie do spełnienia swoich marzeń. Podróże, prezenty dla bliskich, napisanie książki. Choć Susan szybko przestała chodzić, nigdy się nie zatrzymała. Jak dla mnie kobieta jest fantastyczna i naprawdę warto ją postawić sobie za wzór.
   Książkę czyta się lekko i przyjemnie. Utwór jest podzielony na niedługie rozdziały, a to dla mnie ważne, gdyż lepiej mi się czyta. Daję bardzo mocne osiem i podpisuję się pod tym, że jest "Niezwykle optymistyczna i podnosząca na duchu".

"Liczy się podróż, nie cel"
 
  
"Nie opłakuj tego, co było (...). Z otwartymi ramionami witaj, co nowe."


"Cóż, jeśli nie możesz zmienić okoliczności, zmień swoje nastawienie (...).
Jesteś przecież panem swojego umysłu."


"...przyjmuj życie takim, jakie jest. Pracuj, walcz, ale akceptuj.
Nie zmuszaj realnego świata, żeby wpasował się w twoje marzenia.
Rzeczywistość jest lepsza."

"Lęk przed potencjalnym zagrożeniem to nie sposób na życie."